Image Alt

Strefa Psychoterapia

Tkwienie w złej sytuacji.

Tkwienie w złej sytuacji

Strona główna » Blog » Psychoterapia » Problemy psychologiczne » Tkwienie w złej sytuacji

Psychoterapia najczęściej rozpoczyna się od tego, że jest się w trudnej sytuacji, z której nie widać wyjścia. W zależności od konkretnych okoliczności, poszczególne powody rozpoczęcia psychoterapii różnią się od siebie. Ale często wspólnymi motywami są takie jak to, że przeszłość wydaje się straconym czasem, przyszłość rysuje się jako czarna dziura a niemalże każdej decyzji towarzyszy lęk. Pozostaje tylko teraźniejszość, w której ma się poczucie, iż jest zła; że się w niej tkwi. I właśnie o tym tkwieniu w złej sytuacji będzie ten artykuł.

Okoliczności zewnętrzne

Rozpocznijmy od kilku definicji. Na pierwszy ogień pójdą okoliczności zewnętrzne. Na potrzeby tego artykułu, okoliczności zewnętrzne to: zbiór osób, miejsc, rzeczy – generalnie wszystkiego, z czym stykamy się na co dzień. Jeśli ktoś mieszka w Warszawie, jest to jedna z jego okoliczności zewnętrznych. Jeśli ktoś pracuje w korporacji, też jest to jego okoliczność zewnętrzna. Tak samo okolicznością zewnętrzną, być może najważniejszą ze wszystkich, jest osoba, u boku której rano budzimy się w łóżku. Z którą razem jemy śniadanie. Albo brak takiej osoby. To wszystko są okoliczności zewnętrzne.

Mogą one mieć charakter tymczasowy lub stały. Kluczową kwestią tutaj jest, tak samo jak z ustalaniem rezydencji podatkowej, gdzie i jak wyobrażamy sobie nasz ośrodek interesów życiowych. Przy czym, ważny jest też zwykły fakt logistyczny: jeśli nasz ośrodek interesów życiowych wyobrażamy sobie notorycznie z kimś innym i w innym miejscu albo robiąc coś innego niż faktycznie przez większość czasu ma to miejsce, możemy mieć do czynienia z pewną formą samooszukiwania siebie. Obydwa elementy są więc ważne: i zamiar, i to, co się rzeczywiście robi.

Stan emocjonalny

Na potrzeby tego artykułu stan emocjonalny zdefiniujmy jako rodzaj samopoczucia (zadowolenie bądź jego brak; może odczucie szczęścia albo nieszczęścia), jakiego doznajemy przez większość czasu, w większości dni tygodnia. Stanem emocjonalnym, w myśl tej definicji, nie będzie kilkuminutowe poczucie satysfakcji, ponieważ drużyna piłkarska, którą lubimy, właśnie wygrała mecz. Nie będzie nim założenie nowej sukienki albo nowej pary butów po raz pierwszy. Nie będzie nim też gniew, jaki poczujemy, gdy ktoś nam zajedzie drogę. Stan emocjonalny – w myśl tej definicji – to pewien rodzaj spokoju, być może zmierzania w odpowiednim kierunku, bycia we właściwym miejscu, z właściwą osobą. Stan, który czuje się w sposób fundamentalny, gdzieś w brzuchu. Albo brak tych uczuć; albo ich odwrotność. Prawie permanentny gniew, poczucie życia w ciągłym zagrożeniu, jakiegoś rodzaju nieustanny chaos, albo prawie ciągły smutek.

Wentyl bezpieczeństwa

Stan emocjonalny, w myśl definicji z powyższego podrozdziału, nie jest u człowieka niczym złym. Nawet, jeśli jest on nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie. Powinniśmy być, właśnie, wdzięczni, że to, a nie co innego w sobie mamy. Jest to pewnego rodzaju wentyl bezpieczeństwa dla nas. Coś, co nie pozwala cieszyć nam się życiem, jeśli nie ma się z czego cieszyć. Jest jak coś, co będzie nas bezustannie uwierało albo przygniatało, dopóki nie zaczniemy tego czegoś słuchać. Czym bardziej będziemy próbowali tego uniknąć, tym bardziej, i w coraz bardziej złośliwy sposób, będzie to dawało o sobie znać. Z punktu widzenia psychoterapeuty to, że pacjent czuje się źle, nie jest problemem. Ważne jest natomiast, dlaczego pacjent czuje się źle.

Zanim przejdziemy dalej, należy tylko zasygnalizować istnienie jednego ważnego rozróżnienia. Nie wszystkie stany emocjonalne należy traktować w myśl zasad opisanych w tym artykule. Są takie stany emocjonalne, połączone z takimi okolicznościami zewnętrznymi, które nie poddadzą się – i chyba nie powinny się poddawać – opisanym tu zasadom. Wyobraźmy sobie, na przykład, kogoś w głębokiej żałobie. Osoba taka musi, i powinna, czuć bardzo silne emocje, które nieuchronnie są bolesne. I jakakolwiek próba zmiany okoliczności zewnętrznych na siłę może doprowadzić do efektów odwrotnych od zamierzonych. Są takie sytuacje, w których jedyną metodą wyjścia z nich jest właśnie zagłębienie się w te bolesne uczucia.

Powody tkwienia w złej sytuacji

Chcę tkwić w złej sytuacji

Żeby posunąć sprawy do przodu i przybliżyć wyjaśnienie, przyjmijmy przynajmniej jedno z dwóch prostych założeń. Pierwszym z nich niech będzie: „tkwię w złej sytuacji, bo tego chcę”.

Może być to bardzo trudne. Przecież absurdem wydaje się układ, w którym jestem w jakiejś sytuacji i robię coś, co powoduje, że mnie (na przykład) boli. Jest na to jedno słowo: masochizm. A to by znaczyło, że jestem masochistą. Przecież każdy powinien zmierzać do odczuwania szczęścia. Każdy woli być zadowolony niż smutny. Każdy chciałby czuć wewnętrzny spokój i harmonię.

Nic bardziej mylnego. Jest to być może jeden z największych mitów dotyczących natury ludzkiej. Częścią natury ludzkiej od zawsze było i jest zniszczenie, ból, cierpienie. Niekiedy te uczucia są spowodowane, chociażby, chorobą. Jednak często to my sami jesteśmy siewcami okoliczności mających w konsekwencji te uczucia. Więcej: my sami lubimy sobie pocierpieć. Niekiedy wydawać by się mogło, że zupełnie niepotrzebnie. Tak naprawdę, w sprawie uczuć, to nie chcemy tylko jednego: nie czuć nic. Wolimy ból niż nie czuć nic. I często wolimy ból niż – weźmy – poczucie szczęścia. Bo ból potrafi być zwyczajnie silniejszy.

Są jeszcze inne powody. Niekiedy jest tak, że na jakimś fundamentalnym poziomie nie wierzymy w to, że w ogóle moglibyśmy być szczęśliwi. Że możemy odnieść sukces. Kochać i być kochanymi. Więc, w pewnym sensie, zakładamy, że i tak spotka nas nieszczęście. I przez to założenie, właśnie to nieszczęście na siebie sprowadzamy. Jeszcze innym przekonaniem może być to, iż właśnie z bólem – a nie z odczuciem szczęścia – powiązane jest bycie prawdziwie dobrym, wartościowym człowiekiem. Te i inne mechanizmy nami rządzące może pomóc nam odkryć psychoterapia. Bez względu jednak na to, co stoi za chceniem tkwienia w danej złej sytuacji, najważniejszy pozostaje jeden wspólny element: tak naprawdę, to ja tego chcę. Na pytanie, czy tak rzeczywiście jest w naszym przypadku, odpowiedzieć możemy sobie jednak tylko i wyłącznie sami.

Coś z tkwienia w złej sytuacji mam

Drugim pytaniem, jakie możemy zadać, bez względu na to, czy na pytanie poprzednie odpowiedź była pozytywna, czy negatywna, jest to, czy przypadkiem z tego, że „w obecnej złej sytuacji tkwię”, sam czegoś nie mam?

Sprawa z tym pytaniem jest z – pewnej perspektywy – potencjalnie prostsza, ale tak naprawdę, jest ono równie podchwytliwe jak poprzednie. Wydaje się łatwiejsze, bo już nawet pierwszy moment namysłu poddaje krótką odpowiedź: „nie”. Albo: „same złe rzeczy – tylko to mi przychodzi do głowy”. Tak brzmi około 90% pierwszych odpowiedzi na to pytanie. Ale co wówczas, gdybyśmy zaryzykowali podobne stwierdzenie jak w poprzednim podrozdziale: czyż nie zawsze chcemy – tak naprawdę – uzyskać to, co nam służy? Albo, że być może służy nam tak naprawdę co innego, niż myśleliśmy dotychczas albo chcielibyśmy, żeby nam służyło?

Wyobraźmy sobie, na przykład, taką sytuację. Tkwię w niby niekorzystnej dla mnie relacji (jakiejkolwiek: intymnej, rodzinnej, towarzyskiej), w której najczęściej czuję znudzenie, rozczarowanie, apatię, nie rozwijam się, nie czuję radości z życia. A jednak nic nie zmieniam. Przy czym, za każdym razem, gdy próbuję coś zmienić, rozpoczynając próbę odmienienia moich okoliczności zewnętrznych, odczuwam lęk. Pojawiają się jakieś objawy psychosomatyczne. Dzieje się coś, co nie pozwala mi ukończyć zmiany. I wracam do punktu wyjścia. To jest częsty przypadek.

W jednej z sytuacji klinicznych, kobieta, która właśnie w podobny sposób opisywała swoje okoliczności zewnętrzne oraz stany emocjonalne, skarżyła się dodatkowo na to, że chciałaby wrócić do dobrej formy fizycznej i ponownie stać się atrakcyjną. Jednak pomimo prób, nie udawało jej się to. Okazało się, że tak naprawdę, to nie tego właśnie chciała. Gdyby na powrót stała się atrakcyjną, utraciłaby rodzinę – tak to, w głębi, postrzegała, ponieważ jej partner by jej w tej zmianie nie towarzyszył. W jej przypadku, wyższe w hierarchii było poczucie bezpieczeństwa, utożsamiane przez nią z posiadaniem pełnej rodziny.

Na wspomniane drugie pytanie każdy również może odpowiedzieć sobie tylko sam. Co jednak, gdy na co najmniej jedno z dwóch powyższych pytań odpowiemy sobie twierdząco, a jednak gdzieś wewnątrz bardzo mocno będziemy czuli, że pora coś zmienić, że tak dalej jak dotychczas być nie może?

Zmiana okoliczności zewnętrznych

Nie pozostaje nam nic innego jak zmiana naszych okoliczności zewnętrznych. Długoterminowej zmiany stanu emocjonalnego nie uda nam się osiągnąć w żaden inny sposób. Możemy, co prawda nieco przytępić ostrze negatywnych emocji poprzez leki, jakąś formę uzależnienia albo rozpocząć wędrówkę w kierunku tworzenia fantazji opartej na samooszukiwaniu się. Ale w ten sposób nie wygramy. Dodatkowo, będzie przeciwko nam działał czas. Bo każdemu z nas w życiu czas ucieka. A czym jesteśmy starsi, tym ucieka coraz szybciej. Ten właśnie uciekający czas powoduje, że napięcie i negatywne stany emocjonalne stają się coraz silniejsze, zamiast słabsze.

Oczywiście, może być też tak, że co prawda odpowiemy sobie na co najmniej jedno z tych dwóch pytań twierdząco, jednak uznamy, że nie chcemy nic zmieniać. Mamy do tego prawo. Konsekwencją będzie, iż w pełni świadomie zdamy sobie sprawę z naszej prawdziwej wewnętrznej hierarchii wartości. Być może w takim wypadku będzie nam przynajmniej łatwiej. Problemem nie jest tkwienie w złej sytuacji, gdy tak naprawdę chcemy w niej być. Problemem też nie jest czasowe bycie w złych dla nas okolicznościach zewnętrznych. Takie okoliczności się zdarzają i są częścią życia. Problemem jest trwanie w złych okolicznościach zewnętrznych, gdy coś fundamentalnego w nas pragnie się z nich wyrwać. Za takie tkwienie płaci się cenę.

Post a Comment